Lennart Karl Wienerberger
dziewiętnasty stycznia 1993, Sankt Pölten, Austria
student pierwszego roku prawa na Uniwersytecie Wiedeńskim
niespełniony artysta malarz, utalentowany pianista, nieudolny skrzypek
i na co mu to wszystko? losu dziedzica ceglanego imperium i tak nie zmieni
"Akcje Wienerbergeru ciągle rosną! Warta
już niemalże trzy miliardy euro spółka w ciągu ostatnich kilkunastu lat
całkowicie zmonopolizowała światowy rynek materiałów budowlanych, stając się
niekwestionowanym liderem w produkcji cegieł i systemów dachowych. Z Franzem
Winerbergerem, największym akcjonariuszem firmy, a także prezesem zarządu miała
okazję porozmawiać nasza reporterka..."
Noż cholera jasna, zaklął pod nosem,
niemalże rozlewając na siebie całą zawartość filiżanki. Na siebie i na to
niepozorne, białe urządzenie. Kolejną nowinkę techniczną do kolekcji. Ostatni prezent od ojca kupiony ot tak, bez jakiejś
większej okazji. Cholera, Lennart chyba nigdy się na tym specjalnie nie znał.
Podobno wygrawerowane na tyle obudowy jabłko potrafiło przysporzyć niektórych o
niemalże orgazmatyczne doświadczenie, ale cóż, on sam nigdy tego nie doświadczył. No może do teraz. Czarna, powoli rozlewająca się po wyświetlaczu
plama nadawała zdawkowo uśmiechającemu się ze zdjęcia ojcu niemal łagodny
charakter. A może była to tylko wina złego oświetlenia?
- Dobry wieczór. Muszę powiedzieć, że
prędzej spodziewałbym się tutaj pańskiego ojca. Dawno u nas nie zawitał, stało
się coś poważnego ? – aż podniósł wzrok, słysząc ten uprzejmy, może nawet za
bardzo uprzejmy ton. Nie cierpiał takich ludzi. Chyba jeszcze bardziej niż
ojca.
Nie odpowiedział, nie zamierzał. Zmierzył
mężczyznę chłodnym spojrzeniem i ponownie wrócił do mało interesującej lektury
artykułu. Ojciec byłby z niego dumny. Chyba.