wtorek, 23 kwietnia 2013

Głuchy na wszystko




Wiesz, że nie mam podzielności uwagi,
toteż kiedy jem, palę i piję,
czytam, piszę i oglądam telewizję,
nie mogę w tym czasie nikogo kochać.
Świetlicki


Marc Urlich, 31 lat, od czterech stały klient haremu.

Miał dwadzieścia sześć lat i szansę, żeby zostać absolwentem Broadway Dance Center, ale ludzie z jego charakterem nie mają prawa skończyć dobrze, tak więc porażka czekała również na niego. Stała za rogiem w ciemnej uliczce, miała ogoloną czaszkę, sześciopak i kij baseballowy, a jego jedynym błędem było: dlaczego pedał? Dlaczego nie lesba? Głodnemu chleb na myśli, co?. Szczęście odebrałoby mu już dwukrotne uderzenie rzeczonym wcześniej kijem w głowę, ale i tego luksusu nie mógł dostąpić. Przyjął natomiast zaszczytne siedem ciosów i widok czaszki swojej homoseksualnej koleżanki miażdżonej na krawężniku.
Uwzględniwszy te okoliczności - naprawdę nic dziwnego, że nie jest miły. Że nie budzi współczucia czy zaufania. Że nigdy nie patrzy na scenę, że podczas występów zawsze siedzi do niej tyłem. Że przychodzi często, że pije dużo, a kiedy już zdarza mu się wziąć któregoś z chłopców do wolnego pokoju, tamten nierzadko opuszcza go z siniakami na całym ciele.
Reasumując: kojarzą go wszyscy, ale nie zna nikt. Problem tkwi bez wątpienia w braku porozumienia, a praktycznie doszczętna utrata słuchu to wbrew pozorom najdrobniejszy z towarzyszących temu czynników.

[Cześć, poza tym, że jestem ortograficznym nazistą, grzeczne ze mnie zwierzę. Nie gryzę, Marc czasem, jak nas wciągnie, siedzimy do rana, a karta ulegnie zmianom. Zapraszamy.]

26 komentarzy:

  1. [Siniaki *.* Karta cudowna- bo krótka. Chciałam żeby moja taka była, ale niestety, morda mi się nie zamyka, w realu się wygadać nie mogę to na blogu nadrabiam :P Pomysł na wątek jest taki, że sobie posiedzą, pogadają, a później obowiązkowo sex, bo Hay chce mieć siniaki :3]

    Hayden

    OdpowiedzUsuń
  2. [ Grzeczne zwierzę? Of kors, challenge accepted! ]

    Chris Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  3. [Szczerze powiedziawszy, ja nigdy patyczaków nie miałem. Podobno nie są zbyt fascynujące. W każdym razie, Raul jest jaki jest i można to zaakceptować... Lub nie.]

    OdpowiedzUsuń
  4. [Niestety, pomysłu nie mam i powiązania tak nie za bardzo widzę, niestety.]

    OdpowiedzUsuń
  5. [ Ty to od razu "sprzedać". Lepiej "zareklamować", będzie bardziej między wierszami, może nikt się nie domyśli. Chcesz wątek, czy gardzisz niedźwiadkową tęczą? ]

    Chris Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  6. [ Czuję się lepsiejsza od nielubianej prezentacji. Sukces x3
    Hmmm, może Marc zobaczyłby plecy Chrisa* i pomyślał, że jest on prostytutkiem. Pojechałby więc wprost, żeby poszedł z nim do wolnego pokoju. Co ty na to? >3

    * No, właśnie plecy, bo nie wiem, czy z twarzy by mu się Chris tak koniecznie podobał. ]

    Chris Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  7. [ Chris to się przytula, ale tylko jak kogoś zna i lubi, właśnie po to, żeby nikt się go nie czepiał, także średnio to do niego podobne. Może przypadkiem Marc wpadłby na niego, albo oblał czymś i Chris z racji nie najlepszego humoru nawrzeszczałby na niego (nie wiedząc oczywiście o jego głuchocie). ]

    Chris Lawrence (problematyczny człowiek)

    OdpowiedzUsuń
  8. [ Będziesz miał branie człowieku :) Chętny na jakiś wątek z Gottiem? Tylko, zaznaczam od razu. Nie mam pomysłu na rozpoczęcie :)]

    Gottie.

    OdpowiedzUsuń
  9. [ Jasne ;) Herbata to obowiązek :3 ]

    Gottie.

    OdpowiedzUsuń
  10. [a kto niby nie podgląda? zwłaszcza, gdy na zachętkę dostaje właśnie coś w stylu nie podglądać, stresuję się. jeszcze gorsza ja, o! powiedziałabym źlejsza, ale cóż, boję się, że dostanę nazistowski wpierdol. w ogóle, chwała Ci za to! w sensie przyda się blogspotowi ogarnięta osoba do ogarniania nieogarniętych. a ja nadal pozostanę jednoosobową lożą szyderców... z resztą nieważne. olaboga, jaka karta wspaniała! rzadko to komukolwiek piszę, żeby nie było, że na wstępie lecę z wazelinką. w końcu jakiś dobry przykład na to, że karta minimalistyczna nie zawsze musi być wynikiem autorskiego lenistwa (jak w moim wypadku), tylko faktycznie może trzymać poziom. właściwie to nawet go wyznaczać. wątek? wątek! może w końcu nam się uda, bo svensson to chyba został perfidnie olany. takie życie. to może zarzucę jakimś pomysłem, pewnie nie będzie jakiś super kreatywny, ale nieważne: lennart tym swoim ciągłym wgapianiem się i szkicowaniem urlicha (oj, ten to by go dopiero zaintrygował), mógłby go w końcu wkurwić. wkurzyć.]

    OdpowiedzUsuń
  11. [Łuhuhu. Jaka postaćka. Muszę mieć z tobą wątka, no muszę <3]

    Nathaniel Green

    OdpowiedzUsuń
  12. [A ja się muszę przyznać do czyny ukropnego - podglądałam wcześniej twoją kartę i jest świetna :3. Wątek proszę. ]

    / Michael

    OdpowiedzUsuń
  13. [ Ah, no to ja nie będę oryginalna i pospamuję jak cała reszta- lubię go. Jeśli chęć na wątek by się znalazła to zapraszam serdecznie ^^ Jeśli nie to nie będę się narzucać :> ]

    OdpowiedzUsuń
  14. Kiedy tylko zauważył stałego klienta, wiedział że prawdopodobnie będą kłopoty. Może dlatego, że te zdarzały się dość często, gdy w grę wchodził Urlich, a może dlatego, że jego mina zwyczajnie mówiła w tym momencie wszystko. Nie czekając aż ten podejdzie do baru, wybrał trunek, który zawsze zamawiał, a potem ustawił szklankę przy pustym miejscu. Spojrzał na niego znacząco, żeby wiedział, że to dla niego, po czym poszedł obsłużyć dwóch innych klientów, którzy domagali się alkoholu. Niby przyszli tu poruchać, a jak przychodziło co do czego to bar przeżywał prawdziwe oblężenie. Powinni załatwić mu jakiegoś sługusa. Do Marca powrócił wzrokiem kilka minut później i czując na sobie jego spojrzenie, ruszył w tamtym kierunku z rękoma założonymi na piersi.

    OdpowiedzUsuń
  15. Nawet nie zna Go z imienia, ale i tak nie potrafi wyobrazić sobie tego miejsca bez niego. Zupełnie jakby mężczyzna nadawał temu wszystkiemu jakiś głębszy sens. Całemu burdelowi. Tańczącym na rurach chłopcom, śliniącym się na ich widok facetom, cholera, nawet jemu samemu. Lennartowi tutaj nieWienerbergerowi. Ostatnio przychodzi tylko dla niego. Siada gdzieś w kącie, wyciąga szkicownik i zaczyna udawać, że wcale nie szuka go kątem oka po całej sali. Zwykle zajmuje mu to chwilę i gdy już zaczyna wątpić, ten nagle wchodzi bocznym wejściem. Chyba z darkroomu, choć Lennart nie jest tego do końca pewien. Z resztą nie obchodzi go to. Gdy tylko Go zauważa, wszystko inne blednie. Paskudnie droga kawa nagle traci cały swój aromat, wyzywające stroje wykonawców przestają szokować. To tylko dodatki. Ładne, przykuwające wzrok na jakieś pięć, góra sześć minut. Nic więcej. Za to w Niego Wienerberger mógłby się wpatrywać godzinami. Za każdym razem dostrzegając kogoś zupełnie innego. Chyba jest prześladowcą, sam nie wie. Ma manię. Obsesję na jego punkcie. Nie potrafi go sobie odpuścić. Utonął w jego oczach. W ich smutku. Zna to uczucie. Trochę. Wystarczająco.
    I znowu, kolejny raz ślęczy nad kartką, nieudolnie próbując przelać wizję na papier. Jest ok. Niby wszystko gra. Kontury, proporcje, wstępne cieniowanie linii. Spod ręki wychodzi mu bardzo poprawny szkic, wręcz wzorcowy przykład. Cały czas powstrzymuję się jednak od dorysowania rysów twarzy. Nie chce tego spieprzyć. Jak za każdym razem, gdy za bardzo się stara. Kiedy w końcu podnosi wzrok na swojego nieświadomego modela, dostrzega tylko puste krzesło. Kurwa mać, jakoś tak odruchowo wyrywa mu się z ust. Ze złością schyla się do paczki papierosów, wyciąga ostatniego fajka. Przytyka filtr między spierzchnięte wargi i już ma wyciągać z kieszeni zapalniczkę, gdy nagle leżąca przed nim kartka znika. Porywają ją dłonie nieznajomego. Uśmiecha się lekko. Doskonale wie, kto to.
    - Wiesz, że teraz będę musiał go wyrzucić? – wzdycha jakoś tak z żalem, wypuszczając z ust obłok dymu. Śledzi go kątem oka, cały czas siedząc odwróconym do swojego rozmówcy. Nie jest mu niezręcznie. Głupio. Chyba nie zna takiego słowa. – Nigdy nie pokazuję swoich niedokończonych prac. Zwłaszcza, gdy nie jestem z nich w pełni zadowolony.

    [pierwszy raz w teraźniejszym eva, olaboga]

    OdpowiedzUsuń
  16. Zjeżył się. Po prostu, bo nie znosił, kiedy ktoś najpierw robił coś złego, a potem go ignorował. Nic dziwnego, że wybuchnął. Poniekąd przyczyną owego wybuchu mógł być też zły humor. Kumpel z nieistniejącego już zespołu, który razem tworzyli zadzwonił od rana. Pomijając to, że obudził Chrisa o siódmej rano, to jeszcze chciał się z nim umówić w barze i pogadać. Naprawdę myślał, że czarnowłosy ma jakąkolwiek ochotę z nim o czymkolwiek gadać, a tym bardziej się spotykać? Dobry żart, Chris prędzej dałby mu w mordę, niż zaczął przyjemną i miłą pogadankę.
    W tej chwili wypadało się jednak opanować i fakt zamknął jadaczkę dopiero kiedy skojarzył sugestię. Ale jak to...? Tak całkiem głuchy? Na wszystko; na ujadającego psa, na krzyki, na brzdęk szklanek i kufli, nawet na siebie?
    Chris zmarszczył brwi. Zrobiło mu się głupio. Niby z jednej strony, skoro głuchy, to i tak nie słyszał, prawda? A z drugiej nie chciał uciekać ilekroć spotka tego faceta ponownie, obojętnie czy tu, czy na ulicy. Postanowił więc przeprosić. Trudno było się przyznawać do błędów, ale na to cierpiała większość ludzkości. Chris miał jednak przekonanie jakoby błędy należało jak najszybciej korygować, a najlepiej uczyć się na nich i więcej takich samych nie popełniać.
    Na szczęście szybko udało mu się złapać faceta.
    - Przepraszam, poniosło mnie. - mruknął, patrząc mu w oczy. Chciał mieć z nim kontakt wzrokowy, pierwszy raz zdarzyło mu się to, że musiał patrzeć komuś w oczy, żeby mieć pewność, czy ta druga osoba go w ogóle "słucha", albo raczej, czy w ogóle zwraca swoją uwagę.

    [ E tam, wcale nie za bardzo. ]

    Chris Lawrence

    OdpowiedzUsuń
  17. Wziął jego szklankę i wypełnił ją ponownie brandy, niecierpliwie spoglądając na zegarek. Jego zmiana kończyła się za pół godziny i naprawdę ostatnią rzeczą jakiej teraz chciał to siedzenie tutaj. Czasem miał zupełnie dość bandy napalonych czterdziestolatków. Może dlatego, że za kilka lat miał dostąpić do tego szanownego grona i ta wizja ani trochę mu nie leżała. Póki co jednak, musiał odpracować ostatnie trzydzieści minut, a później mógł zmyć się i nie wracać aż do dziewiętnastej dnia następnego. Klientów przy barze nie ubywało, więc przez jakiś czas Kartz musiał się nimi zajmować, a kiedy w końcu zrobiło się trochę luźniej i każdy miał pełną szklankę, ponownie zwrócił się w stronę jedynej, tak dobrze znanej mu twarzy spośród klientów. Przesunął szorstkimi opuszkami palców o własnej grdyce, jakby się nad czymś zastanawiał, by w końcu podejść do niego, wyjął spod blatu pustką szklankę i wlać do niej alkoholu. Nie pij w pracy, jasne. Butelkę zostawił na barze, a sam uniósł na wpół wypełnione naczynie do góry, jakby chciał wznieść toast. Nie było jednak za co, więc pozostał tylko gest. Kiedyś, kiedy dopiero zaczynał pracę, a ten tu przesiadywanie wśród chłopców, czuł się cholernie niezręcznie, gdy w grę wchodziły wspólne kontakty, bo za nic nie wiedział jak się zachować. Z biegiem czasu przywykł całkowicie.
    [To ostatni raz poza kolejką, o.]

    OdpowiedzUsuń
  18. [To zdecydowanie byłoby w stylu Miśka, tak szczerze. Pomysł bardzo mi się podoba, zacznę później ^^.]

    OdpowiedzUsuń
  19. [ No, to jest dobra sprawa ;) Byłabym bardzo wdzięczna za ich wskazanie. Nie lubię pisać na komputerze dłuższych wypowiedzi, bo wtedy zawsze robię błędy, których potem nie potrafię zauważyć. Reasumując, przysięgam, że je poprawię ;)
    Nie mam ku temu żadnych obiekcji ;) zacznie flirtować i nawet to zaraz napiszę ;)]

    Gottfried zauważył przy barze mężczyznę, którego widział już tutaj nie raz. Jednak teraz był sam. Zastanowiło go to trochę. Zwykle ten klient znikał gdzieś z kimś i tyle go było widać. zaciekawiło to czerwonowłosego i postanowił, że podejdzie wybadać teren.
    Usiadł na stołku obok niego i uśmiechnął się kusząco.
    - Punkt G poproszę - rzucił do barmana, a gdy go dostał, upił łyk, oblizał kropelki płynu z warg i odezwał się do mężczyzny.
    - Czemu siedzisz tutaj tak sam, przystojniaku?

    Gottie.

    OdpowiedzUsuń
  20. Zgarnął banknot z blatu. Pozostawił go samego z pełną butelką i oddalił się, opróżniwszy szklankę do końca. Pewnie nie powinien pozwalać sobie na picie w pracy, ale ostatnio miał za dużo na głowie, by przejmować się tym czy szef go widzi, czy też nie. Zresztą, widocznie nie, skoro jeszcze tu nie przyleciał, kłapiąc ozorem. Można byłoby pomyśleć, że takie drobne przestępstwa uchodzą płazem, ale lepiej było się nie przyzwyczajać do takiego stanu rzeczy, jeżeli nie chciało się później szukać sobie nowej pracy. A Kartz nie chciał, bo w haremie mu odpowiadało. Godziny pracy, towarzystwo, zarobki i wiecznie napaleni chłopcy, których mógł wziąć do domu i wykorzystać, nie płacąc nawet centa. Ostatnio zrobił się przecież taki oszczędny! Postanowił wyremontować tę cholerną kuchnię, a bez pieniędzy ani rusz. Toteż zbierał napiwki (okazywało się, że funkcja barmana nie jest w tym względzie najbardziej dochodową fuchą do załapania), samodzielnie skręcał sobie fajki, co by nie wydawać mnóstwa pieniędzy na wyroby oryginalnych korporacji i spijał alkohol w pracy, kiedy tylko się dało, by później zadowolić się jakimś tanim piwem. To, że przypadkiem udało mu się uniknąć wypierdolenia na zbity pysk mógł zawdzięczać albo wrodzonemu szczęściu (w które wątpił), albo ślepocie władz tu panujących. Taki był sprytny, cholera.
    Podniesione głosy zwróciły jego uwagę. Odwrócił się w stronę Marca i widząc krzykliwego mężczyznę obok niego, zmarszczył brwi. Inni klienci też nie byli zadowoleni, wyglądali raczej na wzburzonych. Oczywiście, na jego terenie , on był odpowiedzialny za spokój, więc nawet gdyby nie chciał się wtrącać to nie miałby innego wyjścia. Wolnym krokiem ruszył w tamtym kierunku, mając nadzieję, że panowie załatwią to między sobą zanim zdąży znaleźć się na miejscu. Widocznie jednak to nie było mu dane, bo tamten nieustannie pieprzył, choć nikt oprócz niego samego nie był tym zainteresowany. Słowa Ulricha wywołały na jego ustach zadziorny uśmiech, który jednak szybko zniknął wraz z rozwojem sytuacji. I tak jak na oko niewinne wytrącenie papierosa przerodziło się w przygniecenie do blatu, tak Heinrich doskakuje do Ulricha, kładąc mu dłoń na ramieniu, jakby to miało go powstrzymać albo uspokoić. Dopiero po chwili się odezwał i to nie do Marca, a do pana krzykliwego, który przeklinał teraz pod nosem, jakby co najmniej chciał pochwalić się znajomością ‘brzydkich’ wyrazów.
    -Proszę załatwiać swoje sprawy we własnym zakresie i nie robić problemów albo zadzwonię po policję, jasne? – powiedział, czując się niezmiernie głupio wymawiając tę formułkę. Nie mógł jednak pozwolić sobie na przekleństwa ani tym bardziej jakieś ostrzejsze zagrywki, gdy w grę wchodzili wszyscy klienci dookoła, którzy w razie czego byliby świadkami jego nieprofesjonalnego zachowania. W taki sposób walczyło się o utrzymanie pracy, mimo że ręce świerzbiły go niemiłosiernie.

    OdpowiedzUsuń
  21. Rysunek nie ma prawa się nie podobać. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Może jest próżny, sam nie wie. Nie zastanawia się nad tym. Jakoś nigdy nie potrzebował wysłuchiwać wydumanych komplementów, dlaczego teraz miałoby się coś zmienić? Szkic jest dobry, po prostu. Jest to jedna z tych rzeczy, które się po prostu wie. Podświadomie. Dokładnie tak samo jak na przykład świadomość spotkania kogoś wyjątkowego na swojej drodze. Ewentualnie poczucie spieprzonego dnia, gdy tylko zwlecze się o godzinie siódmej rano z łóżka. Nie trzeba być wielkim filozofem, by wiedzieć takie rzeczy. To chyba oczywiste, w każdym razie dla niego. Tak samo jak pewność, że mężczyzna obejrzawszy pracę, zaraz bezczelnie odsunie sobie krzesło. Lennart uśmiecha się lekko, obserwując go uważnie kątem oka. Mimo wszystko wolałby się nie zawieść.
    Nieznajomy ma dokładnie taki głos, jaki mieć powinien. Niski, odrobinę zachrypnięty, może trochę za bardzo stanowczy. Głos Kogoś, tyle, może nawet aż Lennart potrafi o nim powiedzieć, usłyszawszy tylko jedno słowo. Przymyka oczy, licząc w duchu, że mężczyzna może powie coś więcej. Cokolwiek, to naprawdę nie ma dla szatyna większego znaczenia. Podoba mu się ten głos. Mógłby go słuchać. Po minucie, może kwadransie przestaje się łudzić. Mężczyzna nie powie słowa więcej. I w tym jednym wypadku ten jego brak wygadania wcale nie stanowi dla Lennarta zalety.
    Otworzywszy oczy, od razu kieruje spojrzenie na nieznajomego. Bez większych oporów zaczyna się w niego bezwstydnie wgapiać. Tak jak to ma w zwyczaju. Chyba próbuje dostrzec coś w jego oczach. Jakąś reakcję. Irytację? Złość? Nie jest do końca pewny. Bo przecież mężczyzna raczej go nie zrozumie… Prawda?
    W końcu po raz ostatni zaciąga się papierosem i flegmatycznym ruchem gasi go w wypchanej petami popielniczce. Cały czas nie spuszcza wzroku z mężczyzny, niemalże nie wysypując przy tym kiepów na stolik. I nagle, zupełnie niespodziewanie, zrywa się z krzesła i wyrywa brunetowi kartkę z dłoni. Zdecydowanie zbyt szybko jak na kogoś, kto godzinami potrafi przesiedzieć w jednej pozycji. Chłopak zaczyna rozrywać papier na kawałki i bynajmniej się nie spiesząc, wrzuca je do nieszczęsnej popielniczki. Jakby zadowolony z efektu, z powrotem grzecznie siada na swoim miejscu. Wygładza jeszcze materiał swetra i strzepuje ze spodni wszystkie niewidzialne pyłki.
    - Nie był wystarczająco dobry, chyba dopiero zdałem sobie z tego sprawę – dodaje po chwili. Nie potrzebuje się tłumaczyć, chce chyba tylko przerwać narastającą ciszę. Mówi swoim normalnym, może trochę cichym głosem. Nie daje mężczyźnie taryfy ulgowej. Nie zamierza przesadnie wyraźnie wymawiać każdego słowa, ocierając się przy tym o jakąś parodię. Nieznajomy nie wygląda mu na kalekę. Pokrzywdzoną przez życie ofiarę losu. Wręcz przeciwnie.

    [no niestety ktoś musi być lamusem, takie życie]

    OdpowiedzUsuń
  22. [Haha, ja i pomysły: Ja człowiek, który więcej wątków przeprowadził na żywioł :). Pisanie na żywioł jest zajebiste. A ty, jeśli się nie mylę jesteś mi winien zaczęcie za porzucenie Slavy na Metrze i nie zaczęcie na poprawczaku. Błędy już sobie odpuść :). Jak będę miała więcej siły to sama je znajdę i zlikwiduję]

    Nathie Green

    OdpowiedzUsuń
  23. Nie spuścił wzroku z mężczyzny, dopóki ten nie opuścił lokalu i dopiero wtedy przeniósł go na Marca. Potarł o siebie dłonie, jakby właśnie wykonał kawał dobrej roboty, po czym uśmiechnął się zadziornie, gdy tylko jego uszu doszły słowa Ulricha. Odwrócił się do niego przodem, tak żeby mógł zobaczyć jego usta.
    -Trzeba zachowywać pozory bycia cywilizowanym – stwierdził, ignorując na chwilę nawoływanie jednego z klientów. W końcu jednak stało się jasne, co robi więc nie miał zbyt wielkiego wyboru, tylko pobawić się w robotę. – Zaraz kończę zmianę – dodał jeszcze do Marca i pozostawił go sam na sam z alkoholem, by zająć się niecierpliwym, odrobinę spasłym facetem po pięćdziesiątce. Też stały bywalec. Nie zwracał na siebie jednak uwagi tak wielkiej jak Ulrich i Heinrich nigdy nawet nie rozmawiał z nim poza przyjmowaniem zamówienia. Zresztą, całe szczęście. Przez kolejne dwadzieścia minut, które dłużyły się jakby co najmniej spędzał tam kilka godzin, pozostawał barmanem doskonałym i przykładnym. Nie można było mu nic zarzucić. Oprócz kilku spojrzeć w stronę Marca, ale to nie było karalne. W końcu obok niego pojawił się mężczyzna, z którym wymieniał może trzy słowa w środku jednej nocy - zastępca za barem. I chwała mu, bo tej nocy Kartz naprawdę nie miał ochoty na zabawianie się z trunkami, chyba że we własnej szklance.

    OdpowiedzUsuń
  24. [daj mi chwilę, bo w sumie mam trochę zapierdol]

    OdpowiedzUsuń