wtorek, 23 kwietnia 2013

Czasami jest tyle piękna na świecie, że aż trudno je znieść




Lennart Karl Wienerberger


dziewiętnasty stycznia 1993, Sankt Pölten, Austria
student pierwszego roku prawa na Uniwersytecie Wiedeńskim
niespełniony artysta malarz, utalentowany pianista, nieudolny skrzypek
i na co mu to wszystko? losu dziedzica ceglanego imperium i tak nie zmieni


"Akcje Wienerbergeru ciągle rosną! Warta już niemalże trzy miliardy euro spółka w ciągu ostatnich kilkunastu lat całkowicie zmonopolizowała światowy rynek materiałów budowlanych, stając się niekwestionowanym liderem w produkcji cegieł i systemów dachowych. Z Franzem Winerbergerem, największym akcjonariuszem firmy, a także prezesem zarządu miała okazję porozmawiać nasza reporterka..."
Noż cholera jasna, zaklął pod nosem, niemalże rozlewając na siebie całą zawartość filiżanki. Na siebie i na to niepozorne, białe urządzenie. Kolejną nowinkę techniczną do kolekcji. Ostatni prezent od ojca kupiony ot tak, bez jakiejś większej okazji. Cholera, Lennart chyba nigdy się na tym specjalnie nie znał. Podobno wygrawerowane na tyle obudowy jabłko potrafiło przysporzyć niektórych o niemalże orgazmatyczne doświadczenie, ale cóż, on sam nigdy tego nie doświadczył. No może do teraz. Czarna, powoli rozlewająca się po wyświetlaczu plama nadawała zdawkowo uśmiechającemu się ze zdjęcia ojcu niemal łagodny charakter. A może była to tylko wina złego oświetlenia?
- Dobry wieczór. Muszę powiedzieć, że prędzej spodziewałbym się tutaj pańskiego ojca. Dawno u nas nie zawitał, stało się coś poważnego ? – aż podniósł wzrok, słysząc ten uprzejmy, może nawet za bardzo uprzejmy ton. Nie cierpiał takich ludzi. Chyba jeszcze bardziej niż ojca.
Nie odpowiedział, nie zamierzał. Zmierzył mężczyznę chłodnym spojrzeniem i ponownie wrócił do mało interesującej lektury artykułu. Ojciec byłby z niego dumny. Chyba. 


Charakter            Historia             Wygląd


aurum potentas est


Raul Oscar Grey
...starszy nad monetą


Nie umie tańczyć, nie umie śpiewać, nie odróżnia dubstepu od electro, Moneta od Maneta, nie wie, kto napisał "Ulissesa" i na czym polega profaza podziału mejotycznego. Nie interesuje się sportem, nie pisze wierszy, nie chodzi na imprezy, nie plotkuje z przyjaciółmi przy piwie. Nawet we własnym domu chodzi pod krawatem, zbiera wszystkie paragony i faktury, pedantycznie dba o czystość w sypialni, której nigdy nie oglądała nikt prócz niego, je tylko w kuchni, pije tylko portugalskie wytrawne wino, ćwiczy dla zachowania sprawności i bez satysfakcji. Nie ma rodziny, nie ma przyjaciół, nie ma kota, bo brudzi, nie ma psa, bo szczeka, przez pewien czas hodował patyczaki. Były nudne i przez cały dzień stały w jednej pozycji, więc je lubił. Prawdopodobnie dlatego, że on sam jest nudny i spędza całe dnie w jednej pozycji, pochylony nad bilansem pięciu firm, w których się zatrudnia, aby wyrobić pięćset tysięcy euro rocznie. Nie ma talentu do niczego prócz pieniędzy, nie ma cierpliwości do niczego prócz pieniędzy i nie jest zainteresowany niczym innym. Zdystansowany i oszczędny w każdej sferze życia, jest idealnym pracownikiem, ale niezbyt przyjemnym partnerem. Uprzejmy, ale nie miły. Rzadko mówi to, co myśli, większość zatrzymując dla siebie, nauczony, że zbytnia szczerość nie popłaca w najmniejszym stopniu. Mało kto to zauważa, bo mało kogo obchodzi to, co akurat on myśli. Chociaż powinno, w końcu pieniądze to władza, a władzy nie należy podpadać, zwłaszcza takiej, która czai się za jakimiś krzakami, obserwuje i notuje wszystko wiecznym piórem w obitym skórą terminarzu. Niektórzy współczują mu samotności, nie wiedząc, że on to współczucie ma za nic, ledwo je rejestrując i nie uważając za coś wartego zainteresowania. W końcu ma tyle ważnych spraw na głowie i nie ma czasu na zajmowanie się czymś tak bezsensownym.

załącznik 1 | załącznik 2 | załącznik 3

Głuchy na wszystko




Wiesz, że nie mam podzielności uwagi,
toteż kiedy jem, palę i piję,
czytam, piszę i oglądam telewizję,
nie mogę w tym czasie nikogo kochać.
Świetlicki


Marc Urlich, 31 lat, od czterech stały klient haremu.

Miał dwadzieścia sześć lat i szansę, żeby zostać absolwentem Broadway Dance Center, ale ludzie z jego charakterem nie mają prawa skończyć dobrze, tak więc porażka czekała również na niego. Stała za rogiem w ciemnej uliczce, miała ogoloną czaszkę, sześciopak i kij baseballowy, a jego jedynym błędem było: dlaczego pedał? Dlaczego nie lesba? Głodnemu chleb na myśli, co?. Szczęście odebrałoby mu już dwukrotne uderzenie rzeczonym wcześniej kijem w głowę, ale i tego luksusu nie mógł dostąpić. Przyjął natomiast zaszczytne siedem ciosów i widok czaszki swojej homoseksualnej koleżanki miażdżonej na krawężniku.
Uwzględniwszy te okoliczności - naprawdę nic dziwnego, że nie jest miły. Że nie budzi współczucia czy zaufania. Że nigdy nie patrzy na scenę, że podczas występów zawsze siedzi do niej tyłem. Że przychodzi często, że pije dużo, a kiedy już zdarza mu się wziąć któregoś z chłopców do wolnego pokoju, tamten nierzadko opuszcza go z siniakami na całym ciele.
Reasumując: kojarzą go wszyscy, ale nie zna nikt. Problem tkwi bez wątpienia w braku porozumienia, a praktycznie doszczętna utrata słuchu to wbrew pozorom najdrobniejszy z towarzyszących temu czynników.

[Cześć, poza tym, że jestem ortograficznym nazistą, grzeczne ze mnie zwierzę. Nie gryzę, Marc czasem, jak nas wciągnie, siedzimy do rana, a karta ulegnie zmianom. Zapraszamy.]

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Jeśli chcesz odpowiedzi na wszystkie swoje życiowe pytania wciśnij F13








Cilian Krüger
28 lat
informatyk
klient, tak jakby
zaburzenia depresyjno-lękowe








Jest dla siebie błędem, trójką pojawiającą się nagle w rzędzie jedynek i zer w systemie binarnym, czyli czymś nie do przyjęcia. 
Twierdził tak już wtedy, bo poczucie bycia trójką nie opuszczało go ani na chwilę. Potrzebował tylko powodu do naprawienia usterki, chwili na którą mógłby zwalić całą winę…
Był nóż. Tego jest pewien, bo pamięta chłód rączki trzymanej kurczowo w dłoni i jak przez mgłę potrafi przypomnieć sobie brzęk metalu uderzającego o posadzkę. 
Była krew. Kiedy ją wtedy czuł miał nadzieję, że jednak uda mu się zniknąć. Czuł się wtedy dobrze, jakby wcisnął sobie samemu przycisk reset i czekał na ponowne uruchomienie.
Było wszystko. Zaistniało to tylko i wyłącznie przez jeden telefon, po którego odebraniu w słuchawce dało się słyszeć oficjalny, bezuczuciowy głos, klepiący znaną na pamięć formułkę. 
Otóż matka. Kobieta ta od zawsze była dla niego kimś nieskończenie ważnym. Przez pewien okres czasu tworzyła mu mały, idealny świat. Izolowali się, bo nikt inny nie był im potrzebny, bo byli współgrającymi ze sobą częściami kodu. Śmierć rodzicielki, ona właśnie okazała się idealnym powodem do wszystkiego. Doprowadziła go do histerii, do nagłego wywalenia się całego systemu. 

Czasami zdaje sobie sprawę, że cały misterny, tworzony na jego własne potrzeby kod jest kasowany przez jakąś niewidzialną rękę, kawałek po kawałku. 
Myśli o tym zasadniczo bardzo często, ale  mimo tego wrażenia podjął się próby przywracania swojego życia, czyli systemu do stanu gdy był stabilny. Miał mu w tym pomóc szpital psychiatryczny, więc przyjmował wszystkie medykamenty i starał się dostosować przy każdym uaktualnieniu danych.
Były czwartki. Wyczekiwał ich niczym kolejnej porcji danych. Czwartek oznaczał, że pojawi się On, który pozwoli dać mu tę namiastkę normalności bez wirusów w pakiecie. Przy Nim stawał się spokojny, czuł się przyjemnie otumaniony nawet wtedy, gdy dzieliła ich bezpieczna odległość, dystans, który został niemal narzucony podczas wizyt. 
Były błędy. Kiedy tak leżał i analizował, a robił to bardzo często, dopatrywał się ich coraz więcej w swoim systemie, niektóre jawiły się niczym jaskrawoczerwony error i były najgorsze. Inne naprawy zaś był w stanie odłożyć na później. 
Odwleka w czasie wyeliminowanie trójki, która wydaje się być czasami wręcz rażąca przy tych wszystkich jedynkach i zerach. 


Wiecznie włączony komputer. Dwa kubki mocnej kawy, bez cukru. Palenie tylko do piwa. Izolowanie się. Niechęć do wychodzenia gdziekolwiek. Napady lęku. Cisza. Ciepło Jego ciała obok. Uspokajanie się podczas wsłuchiwania w rytmiczne bicie serca. Bezwzrokowe pisanie. Podzielność uwagi. Słaby uśmiech. Gorąca kąpiel. Śniadanie po południu. Bezsenna noc. Kodowanie. Stawianie systemu na nowo. 

niedziela, 21 kwietnia 2013

Często prowadzę z sobą długie rozmowy...


...i jes­tem przy tym tak mądry,
że cza­sami nie ro­zumiem
ani jed­ne­go słowa z te­go, co mówię.

Heinrich Kartz, trzydziestopięcioletni barman, urodzony w marcu 1978 roku, w Salzburgu, pragmatyk i racjonalista, nie wierzy w przeznaczenie, wypija rano czarną kawę, wypala prawie dwie paczki fajek dziennie, uprawia poranny jogging, kupuje bajgle na śniadanie, piwo pija tylko tanie, stara się zapomnieć, nie chce czuć nic i do tego dąży, zbyt często sięga po używki, robi sobie z życia bajzel, wypiera wspomnienia, nie ma samochodu, mieszka w bloku i ma kablówkę, której nie ogląda, od dwóch lat remontuje kuchnię, ma uczulenie na idiotów i pomarańcze, nie nosi nic, co można nazwać sztruksowym, ma wolne czwartki, sypia do godziny ósmej, nie pieprzy się bez gumki, nie opowiada o sobie, przyczepił się do niego kot, którego notorycznie wyrzuca na balkon, nie lubi czekolady, w mieszkaniu ma tylko jeden pokój, śpi pod ścianą, potrafi zrobić wyśmienity omlet i zaparzyć kawę. 


Znajomości z Heinrichem zazwyczaj kończą się szybko i bezboleśnie. Takie zresztą mają pozostać; nieformalne, krótkie i przyjemne. Tak jest najłatwiej dla każdego, bo stały balast w postaci drugiego trzydzieści sześć i sześć naprawdę nie stanowi żadnej potrzeby w jego życiu. Mężczyzna nie lubi niespodzianek, wyrobił sobie dzienny plan, którego skrupulatnie się trzyma, by czasem nie znaleźć się w sytuacji podbramkowej. Wstaje o ósmej, pije kawę, idzie na poranny jogging, wraca, bierze prysznic, pali trzy fajki, je bajgla, karmi wstrętnego kocura, zapycha czas do siedemnastej najróżniejszymi, niepotrzebnymi nikomu bzdurami, zmierza do pracy, rozlewa drinki, wraca z kimś do domu, uprawia seks i idzie spać. Tylko czwartki wyglądają inaczej, ale o czwartkach się w jego towarzystwie zwyczajnie nie mówi.

WSPOMNIENIE II

No to wątkujmy.



Jestem tylko podmuchem wiatru, ulotnym marzeniem...


Michael "Misiek" Fingan
21 lat | kelner | pół Anglik, pół Japończyk

Miało być tak pięknie, miało być tak cudnie, a wyszło jak zawsze. Ale kto mógłby się spodziewać, że miłość twojego życia, miłość, dla której gotowy byłeś przeprowadzić się aż tu, tak po prostu cię zostawi po kilku miesiącach? Przecież miało być idealnie. Michael miał się tu przeprowadzić, znaleźć jakąś dobrą pracę, pójść tu na studia... Żyć pełnią życia, jak to przecież powinno być. Żył tak jak powinno być przez pięć miesięcy. Później wszystko zaczęło się sypać...
Pierwsze, co się wydarzyło to utrata pracy. Zrobili nagłe cięcie budżetu i stwierdzili, że wywalą tego, co najkrócej w tej restauracji pracował - no i wypadło na niego. Nie wiedział jak zapłaci za studia, a przecież nie może pozwolić, by Nathaniel go utrzymywał. Tak nie może być, nie może być dla niego ciężarem...
A później wszytko runęło niczym domek z kart! Przyłapał miłość swojego życia z kimś innym. Nie było żadnych przeprosin, nie było tłumaczenia. "Skoro już wiesz, to musisz też wiedzieć, że między nami koniec. Wynoś się." Te słowa wciąż szamotają mu się w głowie za każdym razem gdy musi powiedzieć o swojej przeszłości. O przeszłości, której tak bardzo nienawidzi i której tak bardzo się wstydzi. Był taki naiwny...
Zawalił studia i nie mógł zapłacić za następny rok. Jego marzenia zostania grafikiem komputerowym runęły w gruzach, gdzie też pogrzebał swoje okaleczone serce. Pieniądze powoli się kończyły, nie miał gdzie mieszkać... Ale rodzicom do niczego się nie przyznał, nie mógł. Chcieli go odwieźć od tego całego pomysłu zamieszkania z tamtym chłopakiem. Mieli racje. A duma Michaela była o wiele od nich ważniejsza. 
Na ratunek przyszedł mu Harem Białych Łez. Kiedy myślał, że to już koniec, okazało się, że poszukują kelnera. I oto jest przed wami Misiek, najbardziej ekscentryczny kelner w historii ludzkości.

Małe toto, ale za to ruchliwe niczym chomik z ADHD. Wiecznie gdzieś lata, coś załatwia, czegoś szuka i rozmawia z pięcioma osobami na raz. Roztrzepany też jest, bo i często zdarza mu się zapominać o najprostszych rzeczach. Mimo swojej postury, nie jest strachliwy czy płochliwy i nie raz dostał przez to nieźle w kość. Podbite oko, złamany nos? Ah, normalna sprawa, Misiek zawsze wpakuje się tam gdzie nie trzeba. Obroni każdego, nawet jeśli oznacza to, że sam na tym ucierpi. Taka trochę z niego skorumpowana Matka Teresa, czy co. 
Posiada typowe dla Azjatów rysy, a jego włosy mają odcień jasnego brązu, za to tęczówki mienią się przyjemnym, ciepłym brązem, przypominającym gorącą czekoladę. Michael zawsze jest tam gdzie trzeba, zawsze służy pomocą, nawet jeśli tak w zasadzie pomóc nie ma jak. Ślepy na zło tego świata, brnie w związki które jeszcze bardziej go niszczą.


________________

Rozmowa wstępna:

Silbern rozpoczął od przyglądania się chłopakowi.
 - Hm... Młody jesteś. Nie wiem, czy chce wiedzieć, czy masz jakieś doświadczenie w pracy kelnera... - Zamknął na chwilę oczy. - No dobra, chcę wiedzieć. Dużo naczyń tłuczesz? - Zaśmiał się cicho.
Na ustach Michaela zawitał delikatny, nieco nerwowy uśmiech.
- Żadnych, jeśli klienci potrafią się zachować. - odpowiedział, wzruszając ramionami.
 - Mówiłem o tobie, nie o klientach. - Zamilkł na chwilę, potem zaśmiał się z myśli, która nagle nawiedziła jego głowę. - Mam nadzieję, że nie chciałeś przez to powiedzieć, że rzucasz w nich naczyniami albo tłuczesz im je na głowach, jak coś ci nie odpowiada.
Przez chwilę wpatrywał się w mężczyznę, po czym po prostu nie wytrzymał i zaśmiał się cicho. Michael naprawdę nie spodziewał się, że można to też zrozumieć w taki sposób.
- Nie o to mi chodziło, źle się wyraziłem. Rzadko kiedy zdarza mi się cokolwiek stłuc, a jak już, to tylko nie z mojej winy. Pracowałem już w kilku restauracjach i barach, nigdy nie mieli powodów by na mnie narzekać. - sprostował zaraz.
 - Okej, okej. - Malcolm znów się uśmiechnął. - Nie przejmuj się, ja zrozumiałem, tak tylko żartuję. Okej, masz tę pracę. Jeśli będziesz mieć jakieś kłopoty, zgłaszaj się bezpośrednio do mnie.
- Tak jest, szefie! - powiedział,  po czym zasalutował mu z radosnym uśmiechem.
__________________
Niektórzy z was na pewno mnie znają, inni poznają. Na zdjęciach Takeru Satoh. Nie gryzę i nie połykam w całości, chociaż za wątek składający się z pięciu zdań nogi z dupy powyrywam. Też was kocham! <3 ~

Angels fall first.





Gabriel
15.11.1992
pierwszy podopieczny Silberna
chłopiec do wszystkiego
od jakiegoś czasu również do towarzystwa


Heaven queen, carry me
Away from all pain
All the same take me away
We're dead to the world




     To miejsce jest w jakiś sposób magiczne, wiesz? Tutaj, cały ten budynek. Ludzie też, chociaż oni tego nie widzą. Wielu przeżywa koszmar. A to wcale nie musi tak być. Wystarczy być świadomym. Bo mogło być gorzej, prawda? Jest ciepło, jest gdzie spać, wiele rzeczy jest kontrolowanych i jest bezpiecznie. A mimo to co rusz ktoś odchodzi, wręcz ucieka stąd, starając się zapomnieć, że ktoś go wysłuchał, dał dach nad głową, dał pracę, zaufał. Odrzuca od siebie taką przeszłość, nawet, jeśli nie sprzedawał własnego ciała, a pracę. Czyli tak, jak w wielu innych miejscach. Nie chcą, by ktokolwiek mógł ich skojarzyć. Dlaczego? - Gabriel, lat czternaście. 

    Gabriel, na swój sposób, jest specyficzny. Jak twierdzi, tutaj się wychował, bo życie, które miał wcześniej, nie było życiem, a piekłem. Wszystko, co ma, zawdzięcza Malcolmowi, i nie wyobraża sobie, że miałoby być inaczej. A nawet mimo faktu, że dorósł, wciąż nie rozumie ludzi, którzy po prostu stąd odchodzą. On nie potrafiłby. Tutaj jest jego miejsce i sposób na życie.
    Zdaje sobie sprawę, że mógłby wiele zmieć. W swoim własnym życiu przynajmniej. Pójść na studia na przykład. Sam nie ma wiele pieniędzy, ale akurat jemu Silbern by je opłacił. W końcu jest dla niego jak prawdziwy ojciec. Ale nie. Bo to byłoby zbyt kłopotliwe. Bo prędzej czy później jakiś klient okazałoby się profesorem albo studentem. Panem z dziekanatu. Woli uniknąć plotek i jawnych rozmów, jakie wynikłby w takiej sytuacji. Zresztą, po co mu studia? Nie chce opuszczać haremu. Chce tu zostać tak długo, jak tylko będzie mógł, a potem... Potem to się zobaczy.


     Stara się pomagać we wszystkim. Być na miejscu, zanim jeszcze ojciec zareaguje. Organizować co się da. Pomagać w występach, przy barze. A nawet - czemu nie? - przyjmować klientów. Przecież też może to robić. Tak naprawdę, to on już nie potrafi odmawiać. Pomaga częściej, niż sam by tego chciał, samemu czasem też potrzebując pomocy. Ale po co o tym mówić? Znów zamyka się w sobie, po prostu starając się robić wszystko, czego inni od niego oczekują. Przecież sam tego chciał. Bo się boi. 

Boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się boi się.

     Że nie będzie do niczego potrzebny. Że nie będzie nic znaczył. Że nikt go nie będzie potrzebował. Że znów będzie tylko nieliczącym się elementem tła. Bez znajomych, bez przyjaciół, bez kogokolwiek, komu by na nim zależało. A jednocześnie, że jemu wciąż będzie zależeć. Mimo tego, że nie będzie nic znaczyć. To go przeraża. Nie chce być sam. Lgnie do ludzi bardziej, niż jest tego świadom, jednocześnie znów się od nich odsuwając. Gdzie logika, Gabrysiu? Gabrysiu? Gabrysiu?
     Ah... I znów się uśmiecha. To ten miły uśmiech. Ten, który mówi, że wszystko będzie dobrze. Wygląda pocieszająco, prawda? Bo przecież nic się nie stało. Tak, rozumie, że jesteś umówiony. Że to twoja szansa. Biegnij, on to naprawi. Poczeka, aż znikniesz za rogiem, by zadzwonić, przekładając własne spotkanie. Bo przecież obiecał, że to zrobi. Przecież ci nie odmówi.

Uśmiechnij się uśmiechnij się uśmiechnij się uśmiechnij się uśmiechnij się uśmiechnij się uśmiechnij się uśmiechnij się.

     O. Popatrz. To zupełnie inny uśmiech. Gapi się na zapalniczkę jak jakiś wariat. Teraz nie wygląda tak bezpiecznie. Ale spokojnie, dalej nic ci nie zrobi. Ogień go fascynuje, ale to nic niebezpiecznego. Zaraz znów odpali papierosa i mu przejdzie. Nie przejmuj się. Widzisz? Już zgasło. Te dziwne iskierki w oczach też. A on po prostu zaciąga się dymem, jak zwykle trzymając papierosa w lewej ręce. Sam nie wie, czy jego leworęczność jest naturalna, czy tak się nauczył, kiedyś, dawno temu. Jego prawa jest niemalże bezwładna, zauważyłeś? Nie używa jej, jeśli nie musi. To go boli. Ciekawe, czy to ma jakiś związek z blizną na wewnętrznej stronie ramienia? Zresztą, jej i tak nie widać. Bo jak zawsze ma na sobie tą za dużą bluzę, jedną z wielu takich. Z jakiegoś powodu je uwielbia. A to tylko sprawia, że wygląda na niższego, chociaż sam ma ledwo powyżej metr sześćdziesiąt wzrostu. I jest strasznie szczupły. Może to właśnie to ukrywa? Dopiero do pracy ubiera się tak, by wyglądać dobrze.
Kreska za kreską...
     Znów coś rysuje. Wymyśla całkiem ciekawe opowieści, ale nie umie ich ubierać w słowa, więc tylko po raz kolejny przenosi na papier postaci. Czasem coś pisze, ale to jakieś wiersze, czy tam inne teksty. Nic poważnego. To jego ulubiony notes, ma już dwa lata. Na boku zanotował jakieś nuty. Ma całkiem dobry słuch, wiesz? Grywa na pianinie, chociaż tak naprawdę rzadko to robi. Kiedyś chciał się tego nauczyć, więc Malcolm opłacił mu zajęcia. Teraz, z czasem, nie potrafi się przełamać. Ale to nic. Rzadko stąd wychodzi. Widziałeś go kiedyś poza haremem? Czasem mu się zdarza, głównie po jakieś zakupy. Albo spotkać się z tymi, którzy już tutaj nie pracują, ale nie odcinają się od swojej przeszłości. To jego przyjaciele, a przynajmniej tak chciałby myśleć. Czasem czuje się tutaj trochę nieswojo. Bo mu bardziej zależy na tych ludziach, niż im na nim. Bo wkłada w to, co robi, całego siebie, i czasem by chciał dostać coś takiego w zamian. To oczywiste, że nie dostanie. Nie wierzy w to. Ale się stara.
To podobno słodkie.


If you read this line, remember not the hand that wrote it
Remember only the verse, songmaker's cry the one without tears
For I've given this its strength and it has become my only strength.
Comforting home, mother's lap, chance for immortality
where being wanted became a thrill I never knew
The sweet piano writing down my life.




[Mru <3]

Product of the necessary evil



Tobias Michael Doll
a.k.a Julie
Ur. 02.04.1993 w Pasawie
Tancerz, dziwka na pół etatu

Wszystko zaczęło się bardzo zwyczajnie.Na granicy Niemiec żyła sobie para ludzi. Piękna i powabna, ale jakże niespełniona w życiu, niedoszła gwiazda Broadwayu i jej ukochany, niczym nie wyróżniający się, mechanik samochodowy. Ich historia nie wyróżniała się niczym - po niedługim okresie narzeczeństwa, wzięli ślub i jako młode małżeństwo postarali się o dziecko.  Ich synek był śliczny i uroczy. Kochała go cała rodzina, dziadkowie od strony matki rozpieszczali, a rodzice starali się wychować na dobrego człowieka.
Od małego matka wysyłała go na lekcje śpiewu i tańca. Skoro jej się nie udało musiała spełnić swoje marzenia w inny sposób, prawda? To takie typowe.
Kiedy chłopak skończył lat 15 rodzice postanowili wyjechać z Niemiec. Zamieszkali w Wiedniu, gdzie chłopak poszedł do szkoły, ale nie trwało to długo, bo po roku matka uznała, że będzie uczył się w domu. W tym czasie zaczęła posyłać go na castingi wszelkiej maści, ale niestety – albo on był tak beznadziejny, albo ona mierzyła za wysoko – zawsze znalazł się ktoś lepszy.
Od drzwi do drzwi, w końcu trafił do nocnego klubu. Był wtedy jeszcze dzieciakiem i nie widział w tym nic złego, szczególnie, że przecież mama nie posłałaby go do miejsca, gdzie byłoby mu źle.

Chociaż był zepsutym nastolatkiem, który już dawno wszedł w świat dorosłych, to ciągle był maminsynkiem. Może dlatego, że to właśnie kochana mama wprowadziła go w ten świat? Świat dziwek, alkoholu i narkotyków. Bo znajomych wielu nie miał – jedynie kilku stałych bywalców klubu i grupkę współpracowników.
Szybko zdobył popularność. Niestety nie wśród grupy powabnych niewiast, a podstarzałych panów, zachwyconych jego delikatnymi rysami twarzy i wygimnastykowanym ciałem.
Nazywali go swoim aniołkiem, słoneczkiem, ale najczęściej swoją Julią. Z zupełnie nieznanych nikomu powodów.
Po jakimś czasie jego taniec przestał wystarczać, więc matka postanowiła pchnąć go jeszcze dalej w ten zepsuty świat. Zaczął świadczyć seksualne usługi, a jego klientami niestety zazwyczaj byli mężczyźni po czterdziestce, szukający chwili wytchnienia od życia codziennego w ramionach męskiej dziwki. Albo w jej tyłku. Tak, to chyba lepsze określenie.
Własna matka zrobiła z niego męską prostytutkę i czerpała z tego niebywałe zyski. Bo on swoje wynagrodzenie przyjmował tylko w postaci chuja klienta, pieniędzy nie widział nigdy.
Matka zginęła w wypadku samochodowym. Usłyszawszy o tym chłopak zaczął płakać. Płakał praktycznie bez ustanku przez kilka godzin. Na początku dlatego, że to była jego mama. Kochał ją nad życie i był wrażliwym dzieciakiem. Potem zdał sobie sprawę co z niego zrobiła. Ogarnęła go złość i nienawiść do samego siebie, że dał sobą tak manipulować i tak zniszczyć sobie życie. Jeszcze później, zorientował się, że to już koniec.Radość przepełniła jego serce, w końcu mógł znaleźć normalną pracę, mieszkanie i nie musiał już obsługiwać starych napaleńców.
Niestety coś poszło nie tak.
Jego matka nie pozostawiła po sobie nic, a ojciec rozwiódł się z nią jakiś czas wcześniej i chłopak nie miał z nim kontaktu. Zaczął szukać pracy, ale udało mu się tylko przepracować  jakiś czas w magazynie pewnego spożywczą, a później zarabiał zmywając naczynia w taniej knajpie. Niestety, w znalezieniu normalnej pracy ładna buzia nie wystarczała. Szczególnie jeżeli było się dzieciakiem bez wykształcenia czy jakiegokolwiek doświadczenia. A dochody z takich dorywczych robót nie starczały nawet na  utrzymanie marnej kawalerki w beznadziejnej dzielnicy. 
I tak znowu wylądował u drzwi burdelu.

Na szyi zawsze ma zawieszony srebrny krzyżyk, który podarowała mu kiedyś babcia od strony ojca. Kiedy ma kłopoty modli się. Chociaż na niedzielnej mszy nie był od bardzo dawna.
 
Profesjonalna dziwka, mały niewolnik do wynajęcia, chociaż tutaj chciałby ograniczać się jedynie do tańczenia. Sypia prawie tylko ze stałymi klientami.

Aniołek o szczupłym ciele. 170cm wzrostu, waży 50kg. Niebieskie oczy, niejednokrotnie podkreślane mocnym makijażem – charakteryzacja jest ważna.  
Nie jest uzależniony (od niczego, ale alkohol i dragi to jego dobrzy przyjaciele), nie jest masochistą, nie ma żadnych dziwnych upodobań. Jest dla ludzi. Jest tym kim klient chce żeby był.
W założeniu miał być gwiazdą Broadwayu, ale w trakcie coś poszło nie tak..


Ich will der Allerbeste sein
Wie keiner vor mir war


___________

Rozmowa wstępna:
Malcolm spojrzał na chłopaka i na chwilę odbiegł myślami gdzieś daleko. Po jakimś czasie otrząsnął się z zadumy. - Masz dwadzieścia lat, tal? Ech.. Coraz więcej młodych osób ląduje w takich miejscach, jak to. - Pokręcił głową i uśmiechnął się. - Nie ważne. Skoro tańczysz, mógłbyś mi pokazać jakąś część swojego ulubionego układu?

- Mam dwadzieścia lat i całkiem niezłe doświadczenie - dodał z ironicznym uśmiechem. Wcale nie był z tego dumny, może tylko czasami- Młode mięso jest w cenie. Co do tańca to z chęcią, ale czy sądzi pan, że to odpowiedni czas i miejsce?
 

Im mniej się ludziom pokazujemy, tym więcej o nas mówią.



Kayden Firefly | Lat 20 | Escort Boy | Gorszy zły brat bliźniak (Bo Hayden tak powiedział)  | ¾ człowieczeństwa | Nie patrz tak na mnie, jakbym był nienormalny.

      Myślisz, że podoba mi się to, co robię? Skłamałbym, gdybym powiedział, że czuję się niesamowicie skrzywdzony przez los. Jest źle, ale nie aż tak źle, jak było jakiś rok temu. Matka wylądowała  szpitalu. Tysięczny raz już chyba. Tym razem oszczędziła sobie wygrażania się personelowi, że mają ją natychmiast odwieźć do domu. Zresztą, domu praktycznie już nie było. Tak właściwie wszystkiego sobie oszczędziła, poza oddychaniem i biciem serca. Przynajmniej tak nam powiedzieli. I tylko ja się popłakałem. (Głębszy oddech)  Bo nie umiem być tak silny jak H., a przynajmniej nie potrafię jak on ukrywać siebie pod maską obojętności dla całego świata. No, może dla PRAWIE całego świata. Nie wiem, czy mam się czuć szczęśliwy, czy wręcz przeciwnie, że w jego oczach jestem wykluczony z tej podłej rzeczywistości. Wracając do matki, bo tak właściwie to wszystko dzieje się przez nią. (kłopotliwa pauza) Pomyłka. To przez faceta, który mnie nas  spłodził. A po trzech latach l zostawił, bo chyba znudziło mu się „bycie ojcem”. Nie był nim chyba ani przez sekundę od momentu naszych narodzin. Niewiele pamiętam, ale znam go z opowieści matki, która mimo wszystko przedstawiała nam najmniej bolesną wersję prawdy taktownie przemilczając drastyczne epizody. Na przykład ten o jego śmierci. Chyba nigdy nie przestraszyłem się tak bardzo własnej obojętności.  (wahanie)  W sumie, mógłbym robić w życiu co tylko bym chciał: H. też mógł. Dobrze radziliśmy sobie w szkole, przynajmniej na tyle, ile nam się chciało. Ale droga do kariery mogła by potrwać stanowczo za długo: kasa jest potrzebna teraz, jak najwięcej, jak najszybciej, bo inaczej… inaczej ją  z a b i j ą. Och, tak po prostu. Jakby była nic nie wartym zwierzakiem, nie miała duszy, uczuć i tak dalej. (drwiący uśmieszek) Jakby nie miała tego, czego H. wypiera się przed całym światem.
Wcale nie chcę tutaj być. Wcale nie chcę tego robić. Ale chcę mieć H. blisko siebie. On mówi, że to jedyny sposób, jaki teraz mamy, a ja mu wierzę. W końcu „teraz” musi się kiedyś skończyć, prawda?



***



- Odszczekaj to, powiadam ci! Bo będę bił!
- Ne potrafiłbyś mnie uderzyć.
- A co ty o mnie niby wiesz, co?!
- Wszystko, Kai. Wszystko.


   - Nienawidzę cię, Hayden!
- Ja ciebie też kocham, Kai.



  - Nie odzywaj się do mnie.
- …
- GARDZĘ tobą.
- …
- Już nigdy więcej nie chcę cię słyszeć.
- …
- No dlaczego nic nie mówisz?!


  


***


Więc nazywam się Kayden Firefly i mam dwadzieścia lat. Jestem dziwkiem, prostytutkiem, (zauważ, że nawet określenia tego, co robię brzmią już podle) męską kurwą, czy jak to sobie tam nazwiesz, nie obchodzi mnie to. (Bo obchodzi mnie zdanie tylko jednej osoby).  Mieszkam sobie w Wiedniu (bardzo ładne miasto, naprawdę!) w dzielnicy, w której nie czuję się aż tak bardzo obco z poczuciem tego, że niedługo słońce zajdzie i będę musiał wracać do swoich powszednich zajęć. Zresztą, gówno prawda. Zachody czy wschody wcale nie regulują mi trybu życia, ale poranna szarówka wydaje się być najprzyjemniejsza, gdybym już miał wskazywać porę dnia, którą lubię najbardziej. Lubię też masę innych rzeczy, jak na przykład czas, który mogę spędzić z bratem; lubię wyrywanie facetów, z którymi chcę pójść do łóżka; lubię gryzmolić na każdej powierzchni, która do gryzmolenia się nadaje i lubię wyobrażać sobie to, co kiedyś będę robił, jak już uwolnię się od tego bardzo ładnego miasta raz na zawsze. 


    Poza tym, to ja jestem tą  słabszą  wrażliwszą, bardziej ugodową  skłonną do negocjacji (popartych więcej, niż słuszną ilością łapówek) stroną. H. ma rozum, ja mam za to intuicję, której nie boję się używać. Boję się innych rzeczy, ale głupotą byłoby mówienie o nich, prawda? Zresztą to, co już zdążyłem zdradzić wyraźnie wskazuje na największe z moich obaw i nie trzeba wykazywać się inteligencją godną Einsteina, żeby na to wpaść.
Mam też dziwne wrażenie, że moje prawdziwe życie toczy się gdzieś pod sklepieniem mojej czaszki. Tam chyba nie trzeba podejmować się aż tylu konfrontacji z ludźmi; w ogóle jest tam ciaśniej, przytulniej, bezpieczniej.




[Jeszcze tylko troszkę odautorskiej paplaniny. Razem z Kaydenem kłaniamy się wszystkim w pas; młodzieniec ze zdjęcia to niejaki Niclas Gillis, a same grafiki pochodzą z weheartit, czy tam innego tumblr'a (nie jestem pewna). W każdym razie, nie są moje. Zresztą, tak samo jak cytat, którego pochodzenia oczywiście nie znam.
No i uprzejma sugestia: nie pytamy, tylko od razu zaczynamy, ewentualnie rzucamy pomysłem. Dziękuję za uwagę.]



______________________

Rozmowa wstępna:


 - Ech, chłopcy, i co ja mam z wami zrobić? Jesteście tacy młodzi. Jesteś pewny, że to jest dobry pomysł? Czujesz, że dasz radę?
Kayden milczał przez dłuższą chwilę, jakby liczył na to, że tamten się zreflektuje i cofnie to pytanie. Ale... naturalnie nic takiego nie nastąpiło.
- Tak. - stwierdził więc tonem wskazującym na to, że jest absolutnie pewien tego, w co zamierza się wpakować. - To jest doskonały pomysł. A ja radzę sobie ze wszystkim.

Do you want to come home with me?




Hayden Firefly

20 lat
Escort Boy

  



♠ Chodząca sprzeczność. ♠ Jedna druga. ♠ Because fuck you, that’s why. ♠ Oczywiście, że Cię kocham, Kai. ♠ Zły Gorszy brat bliźniak. ♠ Mamę też kocham! ♠ Jednego Cosmopolitana proszę! ♠




Widzisz go? Oczywiście. Zauważyłeś go od razu po przekroczeniu progu klubu. Stoi oparty o bar w tych swoich obcisłych, znoszonych jeasnach i rozpiętej koszuli. Chłodnym spojrzeniem mierzy wszystkich wokół. Wydaje Ci się, że czegoś szuka, ale nie możesz być w większym błędzie. Obojętność to jego drugie imię, a rozbiegane spojrzenie świadczy o obecności extasy w jego organizmie. Nie, nie jest narkomanem, ale dla dobrej zabawy zrobi wszystko.

Mówi się, że gdzieś między toaletą a dark room'em zatracił resztki człowieczeństwa. Całkowicie wyprany z emocji, tak beznadziejnie beznamiętny, pozbawiony jakichkolwiek zdrowych uczuć. Przyjemność, przyjemność, przyjemność. Naprawdę lubi to co robi i wie, że jest w tym dobry. Potrafi dać rozkosz, samemu biorąc z tego jak najwięcej. Wysysa z innych wszelkie pozytywne odczucia samą swoją obecnością, a irytującym uśmiechem zwala z nóg, choć wszystko zależy od dnia. Niekontrolowane wybuchy agresji stały się normą i istnieje tylko jedna osoba, która potrafi go uspokoić. Jego brat.

Kayden jest jego oczkiem w głowie i czuje się za niego odpowiedzialny, choć zazwyczaj tego nie okazuje. Nienawiść kipi z niego, gdy widzi bliźniaka w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Wolałby, żeby tego nie robił, ale realia zmusiły ich do sprzedania własnego ciała. Jest wszystkim co mu zostało, ostatnią osobą która broni go przed upadkiem i znosi jego humory. Wszyscy wokół twierdzą, że przebywanie w jego obecności dłużej niż to konieczne szkodzi trwałym uszczerbkiem na zdrowiu, zarówno fizycznym jak i psychicznym, więc posiadanie brata, który mimo wszystko z nim wytrzymuje jest błogosławieństwem. I choć Hayden doskonale zdaje sobie z tego sprawę, nigdy się do tego nie przyzna.

Gdy mieli trzy lata zostawił ich ojciec. Ten chuj spieprzył życie szczególnie ich matce, która od tamtej pory musiała sama dbać o ich wychowanie i zapewnienie im środków do życia. Zaharowywała się biorąc podwójne zmiany, dorabiała gdzie tylko mogła, a teraz leży w szpitalu. Praktycznie jest warzywem, tylko aparatury podtrzymują jej życie, a dzieje się tak pod ponad roku. Lekarze już dawno chcieli ją odłączyć, ale chłopcy nie mogli na to pozwolić. Najpierw sprzedali dom, ale pieniądze w końcu się skończyły, więc musieli jakoś zarobić, bo przez cały czas mieli nadzieję, że matka wyzdrowieje. Odwiedzają ją przynajmniej raz w tygodniu, ale Hayden nie potrafi się zmusić do wejścia na salę. Stoi przed drzwiami z nadzieją, że rodzicielka stanie w nich i znowu spojrzy na niego tak, jak wtedy gdy zrzucił piłką miskę ciasta z blatu. I nadal ma tą swoją obojętną minę.



"Jak na kogoś, kto ma wystarczającą ilość przypadłości, że zasługuje na własną pozycję w literaturze diagnostycznej i podręcznikach statystyki, jesteś jednym z najlepiej przystosowanych i sprawnie działających gnojów jakich widziałem."






♣ Lubi truskawki z bitą śmietaną i męskie tyłki. ♣ Co trzy miesiące robi badanie krwi.
♣ Nie lubi skórzanych spodni. ♣ Nienawidzi myśli, że Kayden też musi to robić. ♣ Zawsze górą, zawsze po jego myśli. ♣ Nie chcesz wiedzieć co Ci zrobi, jak Cię złapie. ♣ Zabije, jeśli obrazisz jego brata ♣

_____________

Rozmowa wstępna:

Malcolm patrzył na niego poważnie.
 - Jesteś pewny na sto procent, że poradzisz sobie z taką pracą? Nie sugeruję, że sobie nie dasz rady, chcę tylko się upewnić, że wiesz na co się porywasz.
Hayden jedynie przewrócił oczami, a na wargach pojawił się kpiący uśmieszek.
- Yes, Sir. Zostałem poinformowany o swoich obowiązkach. Mama mówiła, że żadna praca nie hańbi. Czemu więc nie połączyć jej z przyjemnością?
 - Skoro tak uważasz. - Malcolm wzruszył ramionami. W końcu nie będzie prowadził rozmów wychowawczych, kto jak kto, ale on zdecydowanie się do tego nie nadawał. - W razie jakichkolwiek kłopotów zgłaszaj się bezpośrednio do mnie.

"I want to die"


DANE PERSONALNE:

Imię: Nathaniel Green
Pseudonim: Necro
Wiek: lat 19
Stanowisko: Prostytutka


HISTORIA:

Urodził się w Wiedniu 8 marca 1994 roku, jako syn Johnatana Greena oraz jego osiemnastoletniej partnerki, która wyrzekła się go zaraz po urodzeniu i wróciła do rodzinnego domu zupełnie zrywając kontakt ze swoim byłym partnerem, wyrzekając się dziecka oraz wszelkich praw do niego.
Od zawsze w życiu miał pod górkę: Miał takiego pecha iż jego ojcem był lubujący się w bardzo młodych partnerach człowiek, więc w sumie nie powinniśmy się dziwić iż zaledwie siedmioletni chłopiec wzbudzał zboczone rządze w swoim ojcu. Zaczęło się od niewinnego macania, od łapania za tyłek i innych takich sytuacji ze słowami „Gdy powiesz komuś, on rozgada wszystkim i będą się śmiać, bo kablujesz na tatusia”. Jak można oczywiście przewidzieć ze zwykłego molestowania przeszło do gwałtów. Pierwszy raz chłopca był kiedy miał zaledwie dwanaście lat. Pamięta, że bardzo bolało. Potem… Potem się już przyzwyczaił, szczególnie iż ojciec wymyślał coraz to brutalniejsze zabawy… A przynajmniej wtedy, kiedy to Green Senior był trzeźwy, bowiem jest zagorzałym alkoholikiem, dla którego syn to jego darmowa dziwka.
W szkole Nathie też nie miał prosto: Jako iż miał bardzo drobną budowę stawał się celem najgorszych szkolnych gangów, z którymi spotkania kończyły się na spuszczeniu głowy w kiblu, związaniem i wrzuceniem do śmietnika…
Ponieważ był celem owych grup nikt nie chciał się z nim przyjaźnić (i do tej pory nie chce, bo kto by chciał się zadawać z ofiarą losu).
Zaledwie miesiąc temu jego ojciec zaczął na niego naciskać, by w końcu ruszył swoją zasraną, niewdzięczną dupę, wysilił ten swój głupi móżdżek i znalazł sobie pracę, by dawał ojcu na wódkę i piwko. Niedawno ojciec wpadł do domu z siatką pewną piw od progu krzycząc „MAM ROBOTĘ DLA CIEBIE W KOŃCU! Zostaniesz dziwką, bo do niczego innego się nie nadajesz ty beztalencie!”
Bojąc się najgorszego ze strony ojca znalazł się w haremie, z wymyślonym powodem chęci pracy w tym zawodzie…


CHARAKTER:

Jest naprawdę słabą psychicznie osobą… A raczej wykończoną psychicznie osobą. On nie ma już sił, by jeszcze raz na siłę próbować wcisnąć się do społeczeństwa, dlatego stoi teraz na uboczu, starając się nie dać po sobie poznać tego, jaki jest słaby.
Wiecznie smutny i zlękniony wydaje się zmęczony życiem i nikt nawet nie wie iż w jego blondwłosej główce rodzą się najrozmaitsze myśli samobójcze. No bo w końcu „Rozmyślanie o śmierci, jest rozmyślaniem o wolności” jak powiedział Jim Morrison.
A Nath chce być wolny. Wolny od bólu, od pragnień, od strachu, od ojca… od szarej rzeczywistości życia. Pragnie śmierci.
Zdaje się, że on nie potrafi się uśmiechać. A przynajmniej szczerze uśmiechać, bo w końcu nigdy nie miał szansy się nauczyć, jak to się robi. Nie wie też, co to znaczy przyjaźń, miłość, ani pozytywne emocje.
Młody Green nie ma żadnych ambicji, ani nie posiada poczucia własnej wartości: Jego ojciec skutecznie zniszczył jego wszelkie marzenia, a także wbudował w nim świadomość, że nic dobrze nie potrafi nie licząc pieprzenia się.
Jest spokojny, cichy i zimny. Pusty. No i oczywiście bardzo lękliwy: Boi się całkowitej ciemności, burzy i… przyszłości, a raczej życia jakiego go czeka w przyszłości.


APARYCJA:

 Nathaniel jest nieproporcjonalnie drobny, niski i chudy jak na swój wiek. Zdecydowanie nie posiada nawet metra siedemdziesiąt (dokładnie 165 centymetrów i 3 milimetry), waży ledwie 51 kilogramów, ma lekkie wcięcie w tali… „Baba z chujem i bez cycków” jak to niejednokrotnie nazywał go jego „kochany” ojczulek.
Posiada dosyć sporo blizn, które mówią iż łatwego życia nie miał. Najwidoczniejsza jest na jego lewym udzie (pamiątka po zaatakowaniu go przez ojca nożem gdy miał siedem lat), potem jest ciągnąca się po skosie od lewej łopatki aż do prawego uda (Zrobiona również przez jego ojca, tym razem w czasie jednych z sadystycznych zabaw jego ojca z nim) no i oczywiście „stado” blizn na lewej łydce (Również przez ojca, który wpierw rozbił butelkę, a potem kawałek szkła wbijał chłopakowi w łydkę. Kara za pałę z wuefu za brak stroju, który miał w plecaku, ale nie chciał pokazywać blizn na ciele.)
Dodatkowo posiada masę innych drobniejszych lub mniej widocznych blizna na całym ciele oraz wiele siniaków i otarć na biodrach i udach.
Jego twarz jest delikatna. Posiada, skryte za długimi rzęsami, głębokie błękitne oczy, jednak przygaszone i smutne przez co nie oddają całego ich piękna. Jego nos jest idealnie dostosowany do jego twarzy, drobny i lekko zadarty. Jest blady i nie posiada rumieńców, ponieważ stroniąc od ludzi nie posiada zbyt wielu okoliczności do ich nabycia. Uwieńczeniem urody jego buźki są delikatne, bladoróżowe usta, pełne, jakby stworzone do pocałunków. Rzadko kiedy wyginają się w uśmiechu, a kiedy już to pokazują śnieżnobiałe, równe zęby.
Posiada długie blond  włosy… Nawet bardzo długie, bowiem sięgają mu one aż talii… No i cały czas je zapuszcza. Ich długość jest jednak dostrzegalna dopiero w „pracy” ponieważ zazwyczaj ma je związane i ukryte pod jedną ze swoich zbyt dużych bluz w których się lubuje.


DODATKOWE:

- Wbrew temu co sądzi o sobie Nathaniel i co wmawia mu jego ojciec nie jest on beztalenciem. Posiada on ładny głos, zdecydowanie posiada wyczucie rytmu i słyszy muzykę, co sprawia iż bardzo ładnie śpiewa.
- Oprócz śpiewania posiada też talent do rysunków. Wstydzi się je jednak pokazać komukolwiek, gdyż twierdzi iż są beznadziejne.
- Nie zna swojej matki i jakoś nie chce jej poznawać.
- Jest homo. Całkowicie homo.
- Gdy miał 14 lat trenował biegi. Jednak jedna osoba z grupy osiłków kiedyś zepchnęła go ze schodów i połamał sobie lewą nogę dość poważnie co całkowicie odciągnęło go od bycia sportowcem.
- W połowie Anglik (po ojcu)

[ Przepraszam od razu Adminów (Szczególnie Dżejbrila) Za nerwy ze mną. KOCHAM WAS <3]

_______________

Rozmowa wstępna:
 - Nathaniel Green, tak... ? Ile ty właściwie masz lat?
Nath nie bardzo wiedział jak niby miał odpowiedzieć na to pytanie. Kłamać, czy mówić prawdę? Mała bitwa rozgrywała się w jego wnętrzu, aż w końcu ta dobra część przeważyła w jego umyśle.
- Tak. To ja...- zaczął i przełknął ślinę lekko zdenerwowany.-... Mam dziewiętnaście lat... I mój wiek chyba nie jest przeszkodą bym mógł podjąć pracę tutaj, prawda?- jego głos był cholernie cichy i niepewny.
Malcolm chwilę patrzył mu w oczy żeby upewnić się, czy chłopak przypadkiem go nie nabiera.
 - Nie wyglądasz na tyle, ale okej, wierzę ci. Zastanawia mnie tylko, co ktoś tak młody robi w takim miejscu i to jeszcze starając się o taką posadę...
Zastanowił się chwilę. Odpowiedź na kolejne pytanie nie mogła wyjawiać wszystkiego.
- Potrzebuję pieniędzy, a niestety do jedyny zawód który pozwoli mi na jednoczesną naukę i pracę.- westchnął cicho Nathie, po czym nieświadomie zaczął bawić się kosmykiem swych blond włosów.- A to miejsce nie jest takie złe. Widziałem gorsze.- dodał z nieśmiałym i nieco smutnym uśmiechem.

Nie potrafię patrzeć w niebo. To zbyt bardzo boli.


Dane:

Imiona: Élie Louis Yves
Nazwisko: Levittoux
Narodowość: Francuz
Data urodzenia: 1 lipca 1985 r.
Miejsce urodzenia: Lyon, Francja
Wiek: 28 lat
Wzrost: 184 cm
Waga: 84 kg
Choroby przewlekłe: brak
Zdiagnozowane zaburzenia psychiczne: Piromania

Niezdolny do kontynuowania lotów. 



1, 2, 3, 4



Niezdolny do kontynuowania lotów. Niezdolnydokontynuowanialotów. Niezdolny. Do. Kontynuowania. Lotów. Chce mi się rzygać.



Nagranie nr 4, Levittoux
- Jest 21 marca 2013 roku. To była ciężka sesja. Nie trudno zauważyć, że wycofanie ze służby źle na niego podziałało, a choć nie chciał mi tego powiedzieć, jestem niemal pewna, że nasiliły się czyny autoagresywne. Mężczyzna wydaje się być niestabilny psychicznie, nie przewiduję szybkiej poprawy, w całkowite wyzdrowienie wątpię. [ciężkie westchnienie] Boję się, że mimo wszystko całkowite wykluczenie go z armii nie skończy się dla niego dobrze. Wiem, że pilot myśliwca nie może mieć zaburzeń psychicznych, ale… przeniesienie go mogłoby dać lepszy… [chwila milczenia, słychać szelest kartek] Wykazuje on swego rodzaju uzależnienie od latania, a jego stan obecny mogłabym określić jako swoisty zespół odstawienia. Mam wrażenie, że przeraża go stateczność i przyziemność. Koniec wniosków na dziś.

Nagranie nr 7, Levittoux
- Jest 10 kwietnia 2013 roku. To… To była najprawdopodobniej nasza ostatnia sesja. Levittoux oznajmił mi, że zamierza wyjechać do Wiednia. Uznał, że potrzebuje zmian, jednak w mojej opinii jedynym co pragnie uzyskać to ucieczka. Piromania i autoagresja nasiliły się od ostatniego spotkania, a według słów samego Levittoux czuje on ulgę tylko wtedy, gdy robi coś zupełnie odmiennego od wszystkiego czym żył do tej pory. Skakanie na banguee zbyt przypomina mu loty, spostrzeżenie: po pierwszym razie przyszedł tu rozbity równie mocno co na pierwszej sesji. Wspominał o muzyce. To może przynieść jakieś rezultaty, gdyż zajmował się tym przed armią. Co prawda, jak sam wspomniał, miał w zwyczaju grać kolegom na gitarze, jednak nie powinno się to kojarzyć z myśliwcem, więc jest nadzieja. Nie wiem, co zamierza zrobić dokładnie ani gdzie się zatrzymać. Martwię się. Koniec wniosków na dziś.

Nagranie nr 8, Levittoux
- Jest 18 kwietnia 2013 roku. Levittoux napisał maila, w którym znalazłam ledwie kilka informacji o jego planach i nowej pracy. Nie potrafię z tego wynieść nic nowego dla terapii, która, swoją drogą, najwyraźniej już się skończyła, teoretycznie więc nie powinnam tego nagrywać. Jednak… Zatrudnił się jako muzyk w… Nie, nie wiem gdzie. [westchnienie i stuk odkładanego na stół dyktafonu] Koniec wniosków.



Od rzeczy
~ herbata w litrach ~ książki wszelkiej, byleby nieco ambitnej maści ~ dwa koty w zagraconym mieszkaniu na poddaszu ~ gitary akustyczna i elektryczna ~ miłość do fortepianów ~ koszmary w nocy ~ liczne blizny po cięciach i podpaleniach ~ brak francuskiego akcentu ~ długie palce obracające zapalniczkę ~ koszule z podwiniętymi rękawami ~ stwardniałe od grania opuszki palców lewej dłoni ~ tatuaż lemniskaty na kciuku ~ wieczna tęsknota za niebem ~ uśmiech lewą stroną twarzy ~ przekleństwa tylko w ojczystym języku ~

[Hitlerę melduje się na pokładzie! A głos Francuza brzmi jak głos Damiena Rice]





{Hitlerę/Cheshire Cat/la Bastille/Miszka}

___________

Rozmowa wstępna:

Silbern patrzył na mężczyznę w milczeniu, odezwał się dopiero po dłuższym czasie.
 - Hmm... Czyli chcesz tu grać, tak? I jesteś tego pewny?
Wywrócił oczami na to pytanie, ale zaraz znów spojrzał na swojego może-przyszłego-pracodawcę.
- Nie przychodziłbym do ciebie... do pana? gdybym nie był pewny. Zawsze jestem pewny swoich decyzji. A jeśli nie przeszkadza... ci, że mam nieco pożółkłe papiery, to z chęcią będę akompaniował twoim gwiazdom.
 - No co? Wolę się upewnić, żebyś potem nie miał pretensji, że wpakowałeś się w coś, w czym udziału brać nie chcesz. - Malcolm wzruszył ramionami, potem uśmiechnął się szeroko. - Nie przeszkadza mi, niemniej chciałbym cię usłyszeć w akcji. W końcu praktyka jest w tym zawodzie chyba ważniejsza od teorii, nie?
- Fortepian, gitara czy wokal? - zapytał, pozwalając sobie na uśmiech. Dosyć specyficzny, bo wykonany tylko lewą stroną twarzy, ale liczą się chęci. - Jestem wszechstronny, powiedz tylko, co chcesz usłyszeć, a masz to jak w banku.